Floryda w 10 dni – Słońce, Kosmos i Aligatory

USA stało się moim 26. odwiedzonym krajem, a Floryda okazała się niesamowitą mieszanką kosmicznych przygód, dzikiej przyrody i miejskiego zgiełku. Oto szczegółowy dziennik mojej podróży – dzień po dniu!



Spis treści

ℹ️ WAŻNE INFORMACJE

  • Czy Floryda jest w Unii Europejskiej? Nie
  • Czy na Florydę można wjechać na dowód osobisty? Nie
  • Czy na Florydę można wjechać na paszport? Tak
  • Czy na Florydę można wjechać na paszport tymczasowy? Tak
  • Czy na Florydę potrzebna jest wiza? Nie, należy wyrobić ESTA: https://esta.cbp.dhs.gov
  • Jaka waluta na Florydzie? Dolar amerykański
  • Ruch drogowy: Ruch prawostronny
  • Czy na Florydzie potrzebne jest międzynarodowe prawo jazdy? Nie, jednak jest zalecane
  • Czy drogi na Florydzie są płatne? Część autostrad jest płatnych
  • Oficjalna strona internetowa z informacjami dla turystów: https://www.visitflorida.com
  • Zawsze sprawdzaj oficjalne informacji na tronie MSZ: https://www.gov.pl/web/usa/idp

Dzień 1: Lądowanie w Miami i przejazd do Orlando – Elektryczny początek przygody

Podróż rozpoczęła się od lądowania w słonecznym Miami International Airport. Już na lotnisku czuć było klimat Florydy – ciepłe powietrze, gwar ludzi wracających z wakacji i widok palm za szybami terminala. Jednak Miami nie było moim pierwszym celem. Po odebraniu kluczyków do wynajętej Tesli Model 3, ruszyłem w drogę do Orlando.

Pierwsze kilometry za kierownicą elektryka były ekscytujące. Autopilot, który przejął większość pracy podczas jazdy autostradą, pozwolił mi podziwiać widoki i skupić się na planowaniu kolejnych etapów podróży. Choć trasa liczyła około 400 kilometrów, czas minął błyskawicznie. Amerykańskie autostrady mają w sobie coś hipnotyzującego – szerokie pasy, gigantyczne ciężarówki i billboardy reklamujące wszystko: od restauracji serwujących gigantyczne steki po parki rozrywki z atrakcjami dla całych rodzin.

Po drodze zatrzymałem się na krótką przerwę przy jednej z amerykańskich stacji ładowania Tesli. To doświadczenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że podróż samochodem elektrycznym jest dziś naprawdę wygodna. W międzyczasie napiłem się kawy w przydrożnym Dunkin’ Donuts, co pozwoliło mi poczuć tę charakterystyczną amerykańską atmosferę.

Wieczorem dotarłem do Airbnb niedaleko Orlando. Miasto przywitało mnie neonami i widokiem atrakcji z parków rozrywki, które widziałem już z daleka. Po szybkim check-inie w Airbnb, zasiadłem z mapą w ręku, żeby dokładnie zaplanować kolejne dni. Wiedziałem, że następny poranek będzie pełen emocji – w końcu Kennedy Space Center czekało na mnie już za kilka godzin.


Dzień 2: Kennedy Space Center – Blisko gwiazd

Drugi dzień mojej florydzkiej przygody rozpoczął się wcześnie rano. Droga do Kennedy Space Center (KSC)prowadziła przez malownicze tereny Merritt Island, gdzie przyroda spotyka się z zaawansowaną technologią kosmiczną. Już sama brama wejściowa do KSC wywołała we mnie dreszcz emocji – wielkie logo NASA i monumentalne rakiety ustawione przy wejściu zapowiadały niezapomniane przeżycia.

Pierwsze kroki w KSC
Zwiedzanie rozpocząłem od Rocket Garden – otwartej przestrzeni wypełnionej historycznymi rakietami, które przez lata wynosiły ludzi i sprzęt na orbitę. Spacerując pomiędzy tymi gigantami, trudno było mi uwierzyć, że kiedyś były one w stanie przebić ziemską atmosferę i dotrzeć w kosmos. Każda z rakiet opowiadała własną historię – od Mercury-Redstonepo Saturn IB.

Saturn V – Kolos, który wyniósł ludzi na Księżyc
Kolejnym przystankiem była hala, w której znajduje się Saturn V – największa rakieta, jaką kiedykolwiek zbudowano. Jej ogrom przytłacza – człowiek czuje się jak mrówka w obliczu tej stalowej bestii. Wystawa to nie tylko sama rakieta, ale też mnóstwo artefaktów związanych z programem Apollo – skafandry astronautów, komputery pokładowe i osobiste przedmioty ludzi, którzy ryzykowali życie, by postawić stopę na Księżycu.

Centrum Kontroli Lotów – Serce misji Apollo
Następnie trafiłem do symulacji Launch Control Center, gdzie mogłem zobaczyć, jak wyglądało centrum kontroli lotów podczas misji Apollo. Dziesiątki przycisków, lampki kontrolne i autentyczne nagrania sprawiały, że przeniosłem się w czasie do momentu, kiedy miliony ludzi na całym świecie śledziły słynne słowa: „That’s one small step for man, one giant leap for mankind.”

Start Falcona 9 – Moment, który zapiera dech
Kulminacyjnym punktem dnia było coś, o czym marzy wielu – na żywo zobaczyłem start rakiety Falcon 9 firmy SpaceX. Tłum ludzi zgromadził się na plaży kilka kilometrów od KSC, wszyscy z zapartym tchem czekali na odliczanie. 10… 9… 8… W momencie startu czas się zatrzymał. Potężny huk silników, płomień bijący spod rakiety i wibracje, które czułem w piersi, były jednym z najbardziej intensywnych doświadczeń w moim życiu. Rakieta uniosła się majestatycznie w górę, przecinając błękitne niebo. Patrzyłem na nią, dopóki nie zniknęła z zasięgu wzroku, zostawiając za sobą smugę dymu.

Podsumowanie dnia pełnego gwiazd
Po dniu spędzonym w Kennedy Space Center miałem poczucie, że byłem częścią czegoś większego. To miejsce nie tylko opowiada historię podboju kosmosu, ale też inspiruje i uświadamia, jak ogromny krok ludzkość zrobiła w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat.

Wracając do mieszkania, wciąż miałem przed oczami start Falcona 9 i czułem dreszcze emocji. To był dzień, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci jako jedna z najbardziej niezwykłych podróży w moim życiu.


Dzień 3: Universal Studios i historyczne St. Augustine

Poranek w świecie czarodziejów i adrenaliny

Dzień rozpocząłem w Universal Studios Florida, jednym z najsłynniejszych parków rozrywki na świecie. Już od wejścia wiedziałem, że czeka mnie prawdziwa uczta dla zmysłów – migoczące neony, wszechobecna muzyka filmowa i zadowolone twarze odwiedzających wprawiły mnie w doskonały nastrój.

Pierwsze kroki skierowałem prosto do The Wizarding World of Harry Potter. Kiedy stanąłem przed majestatycznym Hogwartem, poczułem się jak dziecko, które po raz pierwszy otworzyło książkę J.K. Rowling. Spacer po Hogsmeade, wizyta w sklepie Zonka’s Joke Shop i kufel kremowego piwa Butterbeer były absolutnie obowiązkowymi punktami programu.

Największym hitem okazała się przejażdżka w Harry Potter and the Forbidden Journey. To nie była zwykła atrakcja – to było doświadczenie. Lot nad Hogwartem, spotkanie ze smokiem i Dementorami – wszystko to sprawiło, że przez kilka minut byłem częścią magicznego świata.

Nie zabrakło też emocji w innych częściach parku. The Incredible Hulk Coaster wycisnął ze mnie ostatnie pokłady odwagi, a Jurassic Park River Adventure pozwolił mi przeżyć ucieczkę przed prehistorycznymi bestiami. Adrenalina, śmiech i dziecięca ekscytacja – trudno o lepszy poranek.


Popołudnie w najstarszym mieście USA – St. Augustine

Po intensywnym przedpołudniu w Universal Studios, nadszedł czas na zmianę tempa. Wczesnym popołudniem ruszyłem w kierunku St. Augustine, najstarszego miasta w Stanach Zjednoczonych, założonego w 1565 roku przez hiszpańskiego admirała Pedro Menéndeza de Avilés.

Już pierwsze spojrzenie na miasto sprawiło, że poczułem się jak w Europie. Wąskie uliczki, kamienne budowle i balkony pełne kwiatów – to wszystko kontrastowało z nowoczesnym Orlando. Spacer po St. George Street, głównej uliczce miasta, był jak podróż w czasie. Małe sklepiki z rękodziełem, galerie sztuki i kafejki wypełnione zapachem świeżo mielonej kawy tworzyły atmosferę, która pozwalała zwolnić i naprawdę nacieszyć się chwilą.

Nie mogłem pominąć wizyty w Castillo de San Marcos, najstarszej kamiennej fortecy w kontynentalnych Stanach Zjednoczonych. Spacerując po murach fortu, podziwiałem widok na zatokę Matanzas i wsłuchiwałem się w historie o hiszpańskich żołnierzach, którzy kiedyś bronili tych murów przed brytyjskimi atakami.

Warto było również odwiedzić Flagler College, dawny luksusowy hotel zbudowany przez magnata kolejowego Henry’ego Flaglera. Wnętrza tej neorenesansowej budowli zapierały dech w piersiach – kryształowe żyrandole, drewniane wykończenia i witraże zaprojektowane przez Louisa Comforta Tiffany’ego to prawdziwe arcydzieła.

Na zakończenie dnia usiadłem w jednej z kawiarni przy promenadzie, gdzie przy kawie i kawałku lokalnego ciasta delektowałem się widokiem zachodzącego słońca nad wodą.


Dzień 4: Przejażdżka po Florydzie i Circle B Bar Reserve

Po kilku intensywnych dniach pełnych miejskich atrakcji i kosmicznych emocji przyszedł czas na oddech wśród natury. Floryda to nie tylko Miami Beach i parki rozrywki – to również ogromne połacie dzikiej przyrody, pełne bagien, jezior i niesamowitych zwierząt. Wyruszyłem więc na całodniową podróż przez mniej znane, ale równie fascynujące zakątki tego stanu.


Droga przez Florydę – poza utartym szlakiem

Ten dzień rozpocząłem wcześnie rano, wsiadając do mojej Tesli i obierając kierunek na południowy zachód. Droga prowadziła przez malownicze tereny – szerokie pola, małe wioski i miasteczka, które wydawały się zatrzymane w czasie. Czasami zjeżdżałem z głównych dróg, żeby zobaczyć mniej oczywiste miejsca.

Przy jednym z przystanków spotkałem lokalnego farmera, który opowiedział mi o codziennym życiu na florydzkiej prowincji. To właśnie te nieplanowane momenty sprawiają, że podróże są tak wyjątkowe.

Po kilku godzinach jazdy dotarłem do Circle B Bar Reserve – jednego z najbardziej znanych rezerwatów przyrody na Florydzie.


Circle B Bar Reserve – Królestwo aligatorów

Circle B Bar Reserve to miejsce, gdzie natura dyktuje swoje zasady. Rezerwat położony nad brzegiem jeziora Lake Hancock to prawdziwy raj dla miłośników dzikiej przyrody. Już na parkingu powitały mnie tablice ostrzegawcze: „Beware of Alligators” – to nie były żarty. W końcu Floryda jest domem dla około 2 milionów aligatorów!

Wyruszyłem na pieszy szlak Alligator Alley Trail, który biegnie tuż obok jeziora i bagiennych terenów. Ścieżka była otoczona gęstą roślinnością, a powietrze było wilgotne i przesycone zapachem mokradeł.

Pierwszego aligatora zauważyłem już po kilkunastu minutach spaceru. Leżał spokojnie na brzegu, leniwie wygrzewając się w słońcu. Z początku zachowałem bezpieczny dystans, ale szybko zdałem sobie sprawę, że te stworzenia mają w sobie coś majestatycznego – ich nieruchome spojrzenia i powolne ruchy budzą respekt.

W pewnym momencie, przechodząc przez drewniany mostek, usłyszałem charakterystyczne pluskanie wody. Kolejny aligator zsunął się z brzegu do jeziora tuż obok mnie. Serce zabiło mi mocniej, ale jednocześnie poczułem niesamowitą ekscytację. Być tak blisko dzikiego zwierzęcia, które od tysięcy lat rządzi tymi terenami – to uczucie, którego nie da się zapomnieć.


Nie tylko aligatory

Circle B Bar Reserve to nie tylko aligatory. Spacerując po rezerwacie, udało mi się dostrzec również inne dzikie zwierzęta. Przede mną przechadzały się żurawie, a nad głową przelatywały majestatyczne bieliki amerykańskie – symbole USA. Czasami z oddali dało się usłyszeć rechot żab i śpiew egzotycznych ptaków.

Na jednym z punktów widokowych zatrzymałem się, żeby chwilę odpocząć i chłonąć ciszę przerywaną jedynie odgłosami natury. W takich momentach człowiek zdaje sobie sprawę, jak mały jest wobec potęgi przyrody.


Podsumowanie dnia wśród dzikiej przyrody

Powrót z Circle B Bar Reserve był spokojny, a ja miałem mnóstwo czasu, żeby przemyśleć wszystko, czego doświadczyłem tego dnia. Spotkanie z aligatorem, długie spacery po drewnianych kładkach i bliskość dzikiej natury sprawiły, że ten dzień stał się jednym z najbardziej autentycznych doświadczeń podczas całej podróży.

Floryda pokazała mi swoje inne oblicze – dzikie, nieprzewidywalne i fascynujące. To miejsce udowodniło, że czasem warto zjechać z głównej drogi i pozwolić sobie na odrobinę spontaniczności.


Dzień 5: Powrót do Miami – Art déco, Ocean Drive i zachód słońca nad South Beach

Po kilku dniach pełnych przygód w Orlando i na florydzkich bezdrożach przyszedł czas na powrót do Miami. Wyruszyłem wcześnie rano, żeby maksymalnie wykorzystać dzień w tym tętniącym życiem mieście. Droga minęła szybko – amerykańskie autostrady, poranek skąpany w słońcu i widok rozciągających się palm na horyzoncie tworzyły idealną scenerię.


Powrót do wielkiego miasta

Do Miami dotarłem wczesnym popołudniem. Już z oddali widziałem panoramę wieżowców odbijających promienie słońca, a temperatura rosła z każdą minutą. Zanim zanurzyłem się w tętniące życiem ulice, zrobiłem krótki postój na kawę w jednej z przydrożnych kawiarni.

Po chwili regeneracji ruszyłem w kierunku South Beach – kultowej dzielnicy, która jest prawdziwą wizytówką Miami.


Spacer po Ocean Drive – gdzie życie nigdy nie zwalnia

Ocean Drive to coś więcej niż ulica – to symbol Miami. Palmy kołyszące się na wietrze, klasyczne samochody z lat 50., a między nimi budynki w stylu art déco, które wyglądają jak wycięte z pocztówki. Spacerując tą ulicą, czułem się jak bohater filmu gangsterskiego z lat 80 albo… Tommy Vercetti w GTA Vice City.

Każdy krok przynosił nowe obrazy: luksusowe hotele z neonowymi napisami, restauracje serwujące owoce morza i uliczni artyści malujący obrazy na chodniku. To miejsce ma swój niepowtarzalny rytm, który wciąga bez reszty.

Zatrzymałem się na chwilę przy słynnym Colony Hotel, jednym z najbardziej rozpoznawalnych budynków na Ocean Drive. Jego turkusowa fasada i neonowe światła stały się ikoną tego miejsca.


South Beach – złoty piasek i szum fal

Po długim spacerze przyszedł czas, żeby odpocząć na plaży. South Beach to miejsce, które przyciąga ludzi z całego świata. Złoty piasek, turkusowa woda i parasole ustawione w równych rzędach tworzyły idealny obraz nadmorskiego raju.

Usiadłem na piasku i po prostu patrzyłem na ocean. Fale delikatnie rozbijały się o brzeg, dzieci budowały zamki z piasku, a nad głowami latały mewy. W oddali słychać było muzykę z nadbrzeżnych barów, a powietrze było przesycone zapachem soli i olejków do opalania.


Zachód słońca nad Ocean Drive

Wszystko, co najlepsze, miało dopiero nadejść. Słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, malując niebo odcieniami pomarańczu, różu i fioletu. Palmy rzucały długie cienie na chodnik, a światła neonów zaczęły błyszczeć coraz jaśniej.

Usiadłem w jednej z restauracji z widokiem na ocean, zamówiłem krewetki w sosie czosnkowym i orzeźwiającą Mojito. W tej chwili wszystko wydawało się idealne – czas zwolnił, a ja chłonąłem każdą sekundę tego zachodu słońca.

Obserwowanie, jak dzień powoli ustępuje nocy na Ocean Drive, było jednym z najbardziej magicznych momentów tej podróży.


Podsumowanie dnia w Miami

Miami ma w sobie coś, co trudno opisać słowami. To miasto jest pełne życia, energii i kontrastów. Spacer po Ocean Drive, chwila relaksu na South Beach i zachód słońca, który wyglądał jak namalowany pędzlem artysty – to doświadczenia, które zostaną ze mną na zawsze.

Wieczorem wróciłem do mieszkania, czując, że tego dnia naprawdę udało mi się poczuć serce Miami. To miasto ma niepowtarzalny rytm – trzeba go tylko złapać i pozwolić się ponieść.


Dzień 6: Everglades – Dzika przygoda na bagnach i kubańska energia Miami

Poranek w sercu dzikiej Florydy

Dzień rozpoczął się wcześnie rano, gdy ruszyłem w kierunku Parku Narodowego Everglades – jednego z najbardziej niezwykłych miejsc na mapie Stanów Zjednoczonych. Już sama droga prowadząca do parku była pełna malowniczych widoków: bezkresne równiny, kanały wodne pełne ptaków i tablice ostrzegające przed aligatorami.

Everglades to nie tylko park narodowy – to największy obszar subtropikalnych mokradeł w USA, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To miejsce, gdzie natura jest nieokiełznana, a człowiek jest tylko gościem.


Air Boat – Przygoda na wodzie i wietrze

Najlepszym sposobem na eksplorację Everglades jest przejażdżka Air Boatem – płaskodenną łodzią napędzaną wielkim śmigłem, które ryczy niczym silnik odrzutowca. Już od pierwszej chwili wiedziałem, że będzie to wyjątkowe doświadczenie.

Łódź sunęła po powierzchni wody z niesamowitą prędkością, przecinając wysokie trawy i mknąc przez wąskie kanały. Wiatr uderzał w twarz, krople wody pryskały na boki, a ja trzymałem się poręczy, próbując zarejestrować wszystkie widoki wokół.

Nasz przewodnik zatrzymywał łódź co jakiś czas, żeby pokazać nam mieszkańców tych bagien. Aligatory leżały niemal nieruchomo na brzegach lub zanurzone w wodzie, wystawiając tylko oczy ponad powierzchnię. Niektóre były ogromne – dorosłe osobniki mogą osiągać nawet 4 metry długości!

W pewnym momencie jeden z aligatorów podpłynął do naszej łodzi, wywołując jednocześnie strach i ekscytację. Przewodnik zapewnił nas, że dopóki zachowujemy spokój, jesteśmy bezpieczni. Patrzyłem na to potężne zwierzę i nie mogłem uwierzyć, że jestem tak blisko jednego z najbardziej fascynujących drapieżników na świecie.


Spacer po drewnianych kładkach

Po ekscytującej przejażdżce Air Boatem nadszedł czas na spokojniejszą część eksploracji Everglades. Spacer po drewnianych kładkach, które wiją się nad bagnami, pozwolił mi zobaczyć park z zupełnie innej perspektywy.

Wokół panowała cisza, przerywana jedynie śpiewem ptaków i pluskiem wody. Na drzewach wisiały hiszpańskie mchy, a w oddali dostrzegłem żółwie wylegujące się na pniach drzew wystających z wody.


Powrót do Miami – Kubańskie rytmy i smaki

Po południu wróciłem do Miami, gdzie czekała mnie zupełnie inna atmosfera. Z dzikiej przyrody Everglades przeniosłem się wprost do tętniącego życiem miasta.

Zdecydowałem się na chwilę relaksu nad wodą w jednej z nadbrzeżnych kawiarni, gdzie mogłem popatrzeć na przystań pełną luksusowych jachtów i wsłuchać się w spokojny szum fal.

Wieczorem skierowałem się do Little Havana – kubańskiej dzielnicy Miami, która jest pełna życia o każdej porze dnia i nocy. Calle Ocho, czyli ósma ulica, jest sercem tej społeczności. Przechadzając się jej chodnikami, czułem aromat kawy Cafecito i słyszałem dźwięki gitary dobiegające z lokalnych barów.

Zatrzymałem się w jednej z tradycyjnych restauracji i zamówiłem Ropa Vieja – klasyczne kubańskie danie z wołowiny w sosie pomidorowym z dodatkiem ryżu i smażonych bananów (Plátanos Maduros). Do tego orzeźwiające Mojito i muzyka na żywo w tle – chwila, w której mogłem całkowicie się zrelaksować i poczuć ducha kubańskiej kultury.


Dzień 7: Key West – Tropikalny raj na końcu drogi

Droga do raju – Overseas Highway

Dzień rozpocząłem wcześnie rano, gotowy na jedną z najbardziej malowniczych tras samochodowych w Stanach Zjednoczonych – Overseas Highway (US Route 1). Ta legendarna droga łączy Key Largo z Key West, przecinając dziesiątki małych wysp archipelagu Florida Keys.

Jazda przez Seven Mile Bridge, czyli słynny siedmiomilowy most, była jednym z tych momentów, które na zawsze zapadają w pamięć. Po obu stronach rozciągał się nieskończony błękit oceanu, gdzieniegdzie przecięty białymi żaglami łodzi. Wrażenie, że droga unosi się na wodzie, było niemal surrealistyczne.

Z każdym kilometrem klimat stawał się coraz bardziej tropikalny – więcej palm, kolorowe domki i leniwa atmosfera nadmorskiego raju.


Key West – miejsce, gdzie czas płynie inaczej

Dotarłem do Key West, najbardziej na południe wysuniętego miasta kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Już pierwsze kroki po uliczkach tego miejsca utwierdziły mnie w przekonaniu, że czas tutaj biegnie wolniej.

Spacerując po Duval Street, głównej ulicy Key West, czułem się jak bohater pocztówki. Kolorowe domki w stylu karaibskim, małe kafejki serwujące Key Lime Pie i sklepy z pamiątkami na każdym rogu tworzyły niezwykle urokliwą atmosferę.


Southernmost Point – krok od Kuby

Jednym z obowiązkowych punktów wizyty w Key West jest Southernmost Point – symboliczny punkt oznaczający najdalej na południe wysunięty fragment kontynentalnych Stanów Zjednoczonych.

Stanąłem obok słynnego betonowego słupa z napisem: „90 miles to Cuba”. To niesamowite uczucie stać w miejscu, gdzie ląd USA po prostu się kończy, a dalej jest już tylko ocean i Kuba. Kolejka do zdjęcia była długa, ale warto było poczekać, żeby uwiecznić ten moment.


Tropikalny relaks na plaży

Nie mogłem odmówić sobie chwili relaksu na jednej z plaż Key West. Miękki, biały piasek, szum fal i turkusowa woda – wszystko było jak z pocztówki. W wodzie leniwie unosiły się kolorowe rybki, a w oddali widać było żaglówki kołyszące się na falach.

Leżąc na plaży i patrząc na spokojny ocean, poczułem totalny spokój i oderwanie od codzienności.


Dzień 8: Kubańskie rytmy i kolorowa sztuka uliczna – Odkrywanie prawdziwego oblicza Miami

Poranek w Little Havana – sercu kubańskiej kultury w Miami

Ten dzień postanowiłem poświęcić na odkrywanie bardziej autentycznego oblicza Miami – z dala od plaż South Beach i luksusowych hoteli. Moim pierwszym przystankiem była słynna Calle Ocho w dzielnicy Little Havana.

Już po kilku krokach poczułem się jak na Kubie – zapach świeżo parzonej kawy, unoszący się dym z cygar i dźwięki muzyki salsy i guajiry dochodzące z otwartych okien. Kolorowe fasady budynków, małe sklepiki z pamiątkami i starsi mężczyźni grający w domino w Domino Park stworzyli atmosferę, której nie da się podrobić.


Cafecito i kubańskie smaki

Nie mogłem odmówić sobie Cafecito – tradycyjnej kubańskiej kawy, serwowanej w małych filiżankach, ale o mocy, która potrafi obudzić nawet po nieprzespanej nocy. Zatrzymałem się w legendarnej kawiarni Versailles Restaurant, która od lat jest sercem kubańskiej społeczności w Miami.

Do kawy zamówiłem Pastelitos de Guayaba – słodkie ciastka z nadzieniem z guawy. Smakowały jak mały kawałek tropikalnego nieba.

Spacerując dalej Calle Ocho, zajrzałem do jednego z warsztatów produkujących cygara. Ręcznie zwijane, precyzyjnie układane liście tytoniu to prawdziwa sztuka. Sam zapach w tym miejscu był hipnotyzujący.


Spacer po Little Havana – kubańska dusza Miami

Calle Ocho to nie tylko kawa i cygara, ale również sztuka i historia. Wstąpiłem do Cuba Ocho Museum & Performing Arts Center, gdzie można zobaczyć kubańskie dzieła sztuki i wysłuchać na żywo muzyki z karaibskim rytmem.

Na każdym kroku spotykałem uśmiechniętych ludzi, którzy chętnie opowiadali o swoim dziedzictwie i codziennym życiu w Miami. Spacer po Little Havana to coś więcej niż turystyczna atrakcja – to prawdziwe zanurzenie się w kulturze, która jest integralną częścią tożsamości tego miasta.


Popołudnie w Wynwood – galeria pod gołym niebem

Po kubańskim poranku przeniosłem się do zupełnie innego świata – do dzielnicy Wynwood, która jest prawdziwym rajem dla miłośników sztuki ulicznej.

Wynwood Walls to otwarta galeria murali, gdzie ściany magazynów i budynków zamieniły się w ogromne płótna dla artystów z całego świata. Każdy mural opowiada inną historię – od politycznych manifestów po abstrakcyjne, kolorowe wzory, które hipnotyzują spojrzenie.

Spacerując między ścianami pokrytymi dziełami sztuki, co chwilę zatrzymywałem się, żeby zrobić zdjęcie lub po prostu podziwiać detale, których nie da się dostrzec na pierwszy rzut oka.

Wstąpiłem również do kilku lokalnych galerii sztuki, gdzie młodzi artyści prezentują swoje prace. W powietrzu czuć było kreatywność i energię – to miejsce tętni życiem i inspiruje na każdym kroku.


Przerwa na coś pysznego

W trakcie zwiedzania zatrzymałem się w jednej z modnych kawiarni w Wynwood. Zamówiłem acai bowl – miskę pełną tropikalnych owoców, orzechów i nasion chia. To było idealne orzeźwienie w upalny dzień.


Wieczorny spacer po Miami

Dzień zakończyłem spokojnym spacerem po okolicach Bayside Marketplace. To miejsce, gdzie nowoczesność łączy się z nadmorskim klimatem Miami. Statki kołysały się w porcie, a światła wieżowców odbijały się w spokojnej tafli wody.

Przysiadłem na chwilę na jednej z ławek i patrzyłem na ludzi wokół – pary trzymające się za ręce, rodziny robiące sobie zdjęcia i ulicznych artystów prezentujących swoje talenty.


Dzień 9 (bonusowy): 500 km przez wioski i miasteczka Florydy

Nieplanowane przygody są najlepsze

Dodatkowy dzień w podróży to jak nieoczekiwany prezent, który można rozpakować na wiele sposobów. Zamiast spędzić go na lotnisku lub w hotelu, postanowiłem ruszyć w drogę i zobaczyć Florydę z zupełnie innej perspektywy – poza popularnymi atrakcjami, poza tłumami turystów i instagramowymi pocztówkami.

Wsiadłem do Tesli, ustawiłem mapę na „unikaj autostrad” i po prostu ruszyłem przed siebie. Nie miałem konkretnego planu ani celu – tylko drogę, otwarty umysł i ciekawość tego, co znajdę po drodze.


Małe miasteczka, wielkie historie

Pierwszym przystankiem było Sebring – spokojne miasteczko położone nad jeziorem Lake Jackson. Spacer po centrum, gdzie czas zdawał się zatrzymać, pozwolił mi zobaczyć autentyczną Amerykę. Małe, rodzinne kawiarnie, sklepy z antykami i mieszkańcy, którzy zdawali się znać każdego na ulicy.

Kolejne godziny spędziłem przemierzając drogi wijące się przez pola pomarańczy i plantacje trzciny cukrowej. Floryda to nie tylko plaże i luksusowe wille – to również rolnicze serce, które dostarcza owoce i warzywa na stoły w całym kraju.

W jednej z przydrożnych budek zatrzymałem się na świeżo wyciskany sok pomarańczowy. Smak był nie do podrobienia – słodki, intensywny i pełen słońca.


Spotkanie z historią w miasteczku Arcadia

Następny przystanek to Arcadia – małe miasteczko, które wyglądało jak żywcem wyjęte z amerykańskich filmów o latach 50. Główna ulica pełna była antykwariatów, kawiarni i sklepików z pamiątkami. W jednej z lokalnych piekarni zamówiłem domowej roboty ciastko z pekanami i porozmawiałem z właścicielem, który opowiedział mi o życiu w tej spokojnej okolicy.

Okazało się, że Arcadia ma również swoją historię – kiedyś było to ważne centrum handlu bydłem i drewna. Spacerując po uliczkach, czułem się jak podróżnik w czasie.


Dzień 10: Wylot z przygodami

Nieplanowane zmiany – kiedy podróż pisze własny scenariusz

Podróż powrotna miała być prostą formalnością – lot z Miami przez Frankfurt do domu. Jednak los postanowił dorzucić do tej przygody jeszcze jeden rozdział. Strajk obsługi naziemnej Lufthansy pokrzyżował moje pierwotne plany i zamiast lotu przez Frankfurt, finalnie trafiłem na trasę przez Zurych (Swiss Airlines).

Choć perspektywa zmian i niepewności była stresująca, postanowiłem podejść do tego z dystansem. W końcu podróże to nie tylko miejsca, które odwiedzamy, ale również historie, które zdarzają się po drodze.


Etap 1: Miami – Pożegnanie z Florydą

Ostatnie godziny w Miami spędziłem na spokojnym pakowaniu i refleksji nad ostatnimi dniami. Wciąż czułem na skórze ciepło florydzkiego słońca, a w głowie przewijały się obrazy: zachód słońca na Key West, spacer po kolorowych murach Wynwood i przygoda na bagnach Everglades.

Lotnisko w Miami, jak zawsze pełne turystów i międzynarodowego gwaru, było ostatnim przystankiem na amerykańskiej ziemi. Gdy samolot linii Swiss Airlines oderwał się od pasa startowego, pożegnałem Florydę ostatnim spojrzeniem na skąpane w świetle miasta.


Etap 2: Zurych – krótka wizyta w sercu Szwajcarii

Po kilku godzinach lotu, zbliżając się do Zurychu, miałem okazję podziwiać niesamowity widok z okna – majestatyczne Alpy skąpane w porannym świetle wyglądały jak obraz z bajki. Lotnisko w Zurychu przywitało mnie spokojem, perfekcyjną organizacją i zapachem świeżo parzonej kawy.

Mimo że nie miałem czasu na opuszczenie lotniska, postanowiłem wykorzystać chwilę na krótką przerwę. W jednej z kawiarni zamówiłem tradycyjnego szwajcarskiego croissanta i mocne espresso. Przez chwilę poczułem, jakbym był częścią tego precyzyjnego, uporządkowanego świata.

Lotnisko w Zurychu to jedno z najbardziej przyjaznych miejsc dla podróżnych – czytelne oznaczenia, wygodne strefy wypoczynkowe i spokój, którego czasem brakuje na większych, bardziej chaotycznych lotniskach.


Ostatni etap – powrót do domu

Ostatni odcinek podróży minął spokojnie. Samolot sunął przez niebo, a ja miałem czas na podsumowanie tej niesamowitej przygody. W głowie przelatywały obrazy – start rakiety Falcon 9 w Kennedy Space Center, spacer po pełnym historii St. Augustine, aligatory w Circle B Bar Reserve, tropikalna energia Key West i kubańska dusza Little Havana.

Każdy z tych momentów był jak osobny rozdział książki, a teraz, siedząc w samolocie, mogłem przewertować je jeszcze raz w pamięci.


Podsumowanie – Każdy koniec to nowy początek

Chociaż zmiany planów mogą być frustrujące, czasem okazują się cenną lekcją cierpliwości i elastyczności. Lot przez Zurych, choć nieplanowany, okazał się spokojnym i komfortowym doświadczeniem, które pozwoliło mi zakończyć tę podróż w najlepszy możliwy sposób.

Floryda zostawiła we mnie mnóstwo wspomnień, a podróż powrotna była idealnym epilogiem tej przygody. W końcu, jak mawiają, „Podróż to nie tylko cel, ale każda chwila spędzona w drodze”.

Wylądowałem z poczuciem spełnienia i głową pełną obrazów, które jeszcze długo będą mi towarzyszyć.


Podsumowanie podróży

Floryda to stan, który doskonale łączy światy, które na pierwszy rzut oka wydają się nie do pogodzenia. Kosmiczne starty rakiet w Kennedy Space Center, gdzie technologia przekracza granice naszej wyobraźni, dzika przyroda w bagiennych ostępach Everglades, pełne energii i artystycznego chaosu ulice Miami oraz beztroski, tropikalny klimat Key West – każdy dzień tej podróży przynosił nowe, skrajnie różne doświadczenia.

Ale to nie tylko miejsca tworzyły tę przygodę. To również narzędzia i środki, które sprawiły, że podróż stała się bardziej komfortowa, wyjątkowa i pełna symbolicznych momentów.


Cabin Zero – Mój wierny kompan na 9 dni przygody

Po raz pierwszy zdecydowałem się spakować tylko plecak na tak długą podróż i muszę przyznać – był to strzał w dziesiątkę. Cabin Zero to nie tylko plecak – to mała, przemyślana maszyna do podróżowania. I nie ma tu nic sponsorowanego! Tylko szczere polecenie plecaka idealnego.

🛡️ Wytrzymałość: Nie bałem się, że coś się rozpruje czy zepsuje. Plecak przetrwał wszystko – od chodzenia po plaży, przez przeprawy przez bagna Everglades, aż po ciasne schowki w samolotach.
🎒 Pakowność: Pomimo kompaktowego rozmiaru, zmieściłem w nim wszystko, czego potrzebowałem na 9 dni intensywnej podróży.
🌍 Mobilność: Bez bagażu rejestrowanego byłem bardziej mobilny – szybciej przechodziłem przez lotniskowe kontrole i nie musiałem martwić się o zgubiony bagaż.

Był jak niezawodny towarzysz podróży – zawsze na plecach, zawsze gotowy. Teraz wiem, że Cabin Zero będzie towarzyszył mi w każdej kolejnej podróży.


Boeing 747-8i – Królowa Przestworzy

Kiedy dowiedziałem się, że będę leciał Boeingiem 747-8i, jednym z ostatnich przedstawicieli legendarnej „Queen of the Skies”, poczułem dreszcz ekscytacji. W erze nowoczesnych samolotów jak Dreamliner czy A350, ten majestatyczny gigant jest jak wehikuł czasu i symbol złotej ery lotnictwa.

✈️ Wyjątkowy design: Charakterystyczny garb, który odróżnia go od innych samolotów, i dwupoziomowa konstrukcja sprawiają, że to prawdziwa ikona lotnictwa.
👑 Historia i prestiż: 747-8i to nie tylko samolot – to kawał historii. Latanie nim to jak podróż w luksusowym transatlantyku, ale w powietrzu.
🛫 Komfort: Kabina była przestronna, a okna większe niż w innych samolotach tej klasy. Wrażenie przestrzeni i komfortu podczas wielogodzinnego lotu jest nieporównywalne.

Podczas startu poczułem, jak potężne silniki unoszą ten ogromny statek powietrzny, a ja mogłem jedynie patrzeć przez okno i chłonąć każdą sekundę tego doświadczenia. Wiedziałem, że takich lotów będzie już coraz mniej – coraz więcej linii lotniczych wycofuje ten model ze swojej floty. Miałem poczucie, że uczestniczę w czymś naprawdę wyjątkowym.


Tesla – Przyszłość podróżowania na czterech kołach

Nie mogę pominąć jeszcze jednego bohatera tej wyprawy – Tesla Model 3. To samochód, który zmienił moje spojrzenie na podróżowanie autem elektrycznym.
🚘 Komfort i technologia: Autopilot na długich trasach sprawiał, że podróż stała się mniej męcząca, a cichy silnik i futurystyczne wnętrze sprawiały wrażenie jazdy statkiem kosmicznym.
⚡️ Ładowanie: Stacje ładowania Tesli były wygodne, dobrze rozlokowane i szybkie – mit o trudach podróżowania samochodem elektrycznym został obalony.

Tesla nie była tylko środkiem transportu – była częścią przygody.


Podróż pełna znaczeń i niezapomnianych momentów

Floryda dostarczyła mi wszystkiego, czego można oczekiwać od podróży:
🚀 Emocje podczas startu Falcona 9 w Kennedy Space Center.
🐊 Adrenalina podczas spotkania z dzikim aligatorem w Circle B Bar Reserve.
🎨 Inspiracja podczas spaceru po kolorowych muralach Wynwood.
🌅 Magia tropikalnego zachodu słońca na Mallory Square w Key West.
🗺️ Spontaniczność w trakcie dodatkowego dnia spędzonego na eksploracji florydzkich miasteczek.

Każdy element – od niezawodnego plecaka Cabin Zero, przez Teslę, aż po lot na pokładzie „Queen of the Skies” – sprawił, że była to podróż kompletna, pełna detali, które układają się w niezwykłą całość.


Podróżowanie to nie tylko przemieszczanie się z punktu A do punktu B. To zbieranie historii, momentów i doświadczeń, które zostają z nami na zawsze.

Floryda – dziękuję za tę przygodę. Do zobaczenia na kolejnych trasach!

Sprawdź również inne wpisy na Blogu lub Mapie Wspomnień

Artur Tomaszczyk
artur@tomaszczyk.org

Podróże to moja pasja i sposób na poznawanie świata z bliska – jego kultur, smaków i krajobrazów. Choć na co dzień jestem związany z branżą IT, gdzie od lat zarządzam sieciami i rozwijam projekty technologiczne, to każdą wolną chwilę poświęcam na odkrywanie nowych miejsc. Fascynują mnie lokalne zwyczaje, historie mieszkańców i detale, które tworzą niepowtarzalny klimat każdego miejsca. W moich podróżach łączę ciekawość technologiczną z zachwytem nad przyrodą i architekturą. ADHD dodaje moim wyprawom nieco chaosu, ale też masę spontaniczności i kreatywności. Dzięki temu każdy wyjazd staje się niezapomnianą przygodą, pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji. Na blogu i Instagramie dzielę się relacjami z podróży, praktycznymi poradami i spostrzeżeniami, które – mam nadzieję – zainspirują Cię do własnych przygód. Zapraszam do wspólnego odkrywania świata – krok po kroku, historia po historii!

No Comments

Post A Comment