29 gru Doba w podróży: Mediolańska przygoda na jednym wdechu
Spis treści
ToggleDoba w podróży: Mediolańska przygoda na jednym wdechu
ℹ️ WAŻNE INFORMACJE
- Czy Włochy są w Unii Europejskiej? Tak
- Czy do Włoch można wjechać na dowód osobisty? Tak
- Czy do Włoch można wjechać na paszport? Tak
- Czy do Włoch można wjechać na paszport tymczasowy? Tak
- Czy do Włoch potrzebna jest wiza? Nie
- Jaka waluta we Włoszech? Euro
- Ruch drogowy: Ruch prawostronny
- Czy we Włoszech potrzebne jest międzynarodowe prawo jazdy? Nie
- Czy drogi we Włoszech są płatne? Część autostrad jest płatnych
- Oficjalna strona internetowa z informacjami dla turystów: https://www.italia.it/en
- Zawsze sprawdzaj oficjalne informacji na tronie MSZ: https://www.gov.pl/web/wlochy/idp
Startujemy
Budzik rozdzwonił się o 4:00 rano. To ten moment, kiedy człowiek zastanawia się, czy bardziej chce wstać, czy jednak wrócić pod ciepłą kołdrę i udawać, że żadnej podróży nie było w planach. Ale ekscytacja szybko przepędziła senność. To miał być dzień pełen przygód, a perspektywa włoskiego espresso na miejscu działała lepiej niż jakakolwiek kawa z ekspresu w domu.
O 5:00 siedziałem już w samochodzie, gotowy na drogę do Modlina. Poranek był jeszcze ciemny, światła samochodów przecinały mgliste powietrze, a ja, z termosową kawą w ręku, wyobrażałem sobie już ciepłe słońce Bergamo. Droga minęła zaskakująco sprawnie – muzyka, kilka przemyśleń o życiu i nim się obejrzałem, na zegarze wybiła 8:00, a ja stałem przed terminalem lotniska w Modlinie.
Lot o 8:55 przebiegł bez zakłóceń. W samolocie panowała mieszanka senności i podróżniczej ekscytacji. Chwilę po starcie schowałem telefon do kieszeni, zamknąłem oczy i pozwoliłem, by monotonny szum silników wprawił mnie w stan lekkiej drzemki.
Gdy pilot ogłosił przygotowanie do lądowania, spojrzałem przez okno. W oddali widać było góry otulone delikatną mgłą, a dachy włoskich domów błyszczały w porannym słońcu. Zbliżając się do Bergamo, czułem, że ta podróż będzie wyjątkowa, choć jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo.
O 10:45, z kilkuminutowym wyprzedzeniem, koła samolotu dotknęły pasa startowego. Włoska przygoda oficjalnie się rozpoczęła.
Plan doskonały… do momentu zderzenia z rzeczywistością
Po wylądowaniu w Bergamo wszystko wydawało się iść zgodnie z planem. Słońce przebijało się przez chmury, a ja z uśmiechem na twarzy i telefonem w ręku ruszyłem w stronę wypożyczalni samochodów. W końcu miałem wszystko zaplanowane – szybkie formalności, kluczyki w dłoń i prosto na włoskie drogi.
Ale życie, jak to życie, lubi płatać figle. Przy okienku wypożyczalni, po krótkiej wymianie zdań i przeglądzie dokumentów, pracownik spojrzał na mnie z wyrazem twarzy sugerującym, że za chwilę wypowie zdanie, które zmieni mój dzień.
– „Przykro mi, ale nie możemy wydać panu samochodu, ponieważ posiada pan paszport, a nie dowód osobisty.”
Próbowałem negocjować, tłumaczyć, że przecież paszport to pełnoprawny dokument podróży, ale wszystkie moje argumenty odbijały się od urzędniczej ściany. W tle słychać było rozmowy innych podróżnych, stukot klawiatury i ciche odgłosy silników na parkingu. To była scena rodem z komedii pomyłek – ja, stojący z plecakiem i szeroko otwartymi oczami, próbujący przetrawić absurd sytuacji.
Podszedłem do kolejnych stanowisk, próbując wynająć samochód w innych wypożyczalniach. Ale to był dzień przed Wielkanocą – wszystkie auta były już dawno zarezerwowane, a w wielu miejscach stały jedynie puste biurka i tabliczki „No cars available”.
W tamtej chwili musiałem podjąć szybką decyzję. Plan był martwy, a ja musiałem działać na żywioł. Zamiast samochodu wziąłem autobus do Mediolanu. Bez konkretnego planu, bez jasnej wizji co dalej – tylko ja, mój plecak i lekki, choć nieco wymuszony, optymizm. Bo przecież podróże to nie tylko realizacja planów, ale przede wszystkim umiejętność radzenia sobie, gdy wszystko idzie nie tak.
Mediolan bez planu, ale z wiatrem we włosach
Po fiasku z samochodem i spontanicznej decyzji o autobusie, dotarłem na główny dworzec w Mediolanie. Miasto powitało mnie gwarem, ruchem i niesamowitą energią. Dworzec był pełen ludzi – turyści z walizkami, mieszkańcy w pośpiechu przemykający przez perony, a gdzieś w tle melodyjny dźwięk włoskiego języka.
Rozejrzałem się i wtedy zobaczyłem je – elektryczne skutery Cooltra. Rzędy eleganckich jednośladów czekających na kogoś, kto zabierze je na przejażdżkę. W głowie zapaliła mi się żarówka. Bez większego namysłu pobrałem aplikację, zarejestrowałem się i po chwili trzymałem już kierownicę skutera w dłoniach.
Ruszyłem ulicami Mediolanu. Wiatr owiewał moją twarz, a poczucie wolności i spontaniczności osiągnęło zenit. Z każdym kolejnym zakrętem odkrywałem nowe uliczki, place i ukryte zakątki miasta. Skuter okazał się idealnym środkiem transportu – omijałem korki, przeciskałem się między samochodami i mogłem zatrzymać się niemal w dowolnym miejscu.
Pierwszy przystanek? Katedra Duomo. To serce Mediolanu i jego najbardziej rozpoznawalny symbol. Stałem przed monumentalną fasadą, pełną detali i gotyckiego przepychu. Każda iglica, każda rzeźba opowiadała swoją historię. Zrobiłem kilka zdjęć i przez chwilę po prostu chłonąłem ten widok.
Kolejny punkt na trasie – Galeria Vittorio Emanuele II. Przejazd przez tę historyczną galerię handlową na skuterze? Brzmiało jak coś niemożliwego, więc grzecznie zaparkowałem i wszedłem pieszo. Kopuła z przeszklonym dachem, bogate zdobienia i luksusowe butiki tworzyły atmosferę, której nie da się opisać słowami. Spacerując pod tym arcydziełem architektury, czułem się jak bohater starego włoskiego filmu.
Na koniec przyszła pora na włoską kawę. W małej kawiarence, z dala od turystycznego zgiełku, zamówiłem espresso. Mała filiżanka, gęsta, aromatyczna kawa i ten charakterystyczny gorzki posmak, który stawia na nogi nawet po nieprzespanej nocy. Włosi mają rację – espresso to nie napój, to rytuał.
Każdy przystanek był jak mała pocztówka z Mediolanu. Każdy zakręt skutera prowadził mnie do kolejnego małego odkrycia. Bez planu, bez presji, po prostu ja i miasto, które postanowiło pokazać mi swoje najpiękniejsze oblicze.
Monza – szybkie marzenia i zamknięte bramy
Po kilku godzinach przemierzania Mediolanu na skuterze zauważyłem, że bateria zaczyna migotać na czerwono. Na szczęście Cooltra ma swoje punkty wymiany. Szybka zmiana skutera na nowy, z pełnym akumulatorem, i ruszyłem w stronę Monzy – słynnego miasta wyścigów, które dla fanów motoryzacji jest tym, czym Mediolan dla miłośników mody.
Droga do Monzy na skuterze była sama w sobie atrakcją. Wiatr we włosach, włoskie krajobrazy przewijające się po bokach i satysfakcja z tego, że pokonuję kilometry na własnych warunkach. Zbliżając się do toru Autodromo Nazionale di Monza, czułem ekscytację – to miejsce, gdzie historia Formuły 1 pisze się na każdym zakręcie.
Niestety, życie ponownie postanowiło przetestować moją cierpliwość. Tor był zamknięty. Okazało się, że Ferrari przeprowadzało testy swoich bolidów. Z daleka słychać było charakterystyczny ryk silników, który rozdzierał powietrze i przyprawiał o dreszcze. Stałem przy zamkniętej bramie, wsłuchując się w te dźwięki, z lekkim poczuciem niedosytu, ale też z myślą, że „może to znak, żeby wrócić tu kiedyś z lepszym planem”.
Bez zbędnych rozczarowań wróciłem do Mediolanu. Skuter bez problemu dowiózł mnie z powrotem, a ja czułem, że zasłużyłem na coś porządnego do jedzenia. Zatrzymałem się w małej trattorii i zamówiłem carbonarę. Prosta, klasyczna, ale idealnie przyrządzona – makaron al dente, aksamitny sos, chrupiące guanciale i szczypta świeżo mielonego pieprzu. To była jedna z tych chwil, gdy człowiek uświadamia sobie, że czasem szczęście kryje się w prostych rzeczach.
Po obiedzie nie spieszyłem się. Włóczyłem się po uliczkach Mediolanu, zaglądając do małych sklepików, podziwiając wystawy i obserwując mieszkańców miasta. Miasto zwolniło tempo, słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ja chłonąłem ten klimat każdą komórką ciała.
Wieczorem złapałem autobus na lotnisko w Bergamo. Zmęczony, ale z poczuciem dobrze przeżytego dnia, usiadłem na fotelu i spojrzałem przez okno na migające światła miasta. To był dzień pełen emocji, spontanicznych decyzji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. I choć nie wszystko poszło zgodnie z planem, to właśnie dzięki temu ten dzień stał się tak wyjątkowy.
Powrót do domu – finał pełen zmęczenia i satysfakcji
Na lotnisku w Bergamo pojawiłem się kilka godzin przed odlotem. Loty nocne mają w sobie coś dziwnie nostalgicznego – cisza w hali odlotów, pojedynczy podróżni wpatrujący się w telefony i ten specyficzny zapach kawy, który unosi się nad każdym lotniskowym barem. Próbowałem znaleźć wygodne miejsce, żeby trochę odpocząć, ale wiadomo – krzesła na lotnisku zostały zaprojektowane chyba specjalnie po to, by nikt nie mógł się zdrzemnąć. Ale od czego jest podłoga? Ustawiłem budzik na godzinę boardingu i położyłem się pod ścianę. Po przebudzeniu zauważyłem, że tablica odlotów nieubłaganie wyświetliła komunikat: „Delayed”. Mój samolot, planowo mający wystartować o 22:25, zaliczył ponad godzinne opóźnienie.
W końcu, około północy, ruszyliśmy do samolotu. Zmęczenie dawało o sobie znać, a lot przypominał chwilę zawieszenia między snem a jawą. Gdy koła maszyny dotknęły pasa w Modlinie o 1:40, poczułem ulgę. Loty w Schengen są o tyle fajne, że po prostu wyszedłem z samolotu, przeszedłem przez terminal i wyszedłem na parking – bez żadnych zbędnych kontroli. Mój samochód stał tam, gdzie go zostawiłem – wierny towarzysz, który miał mnie dowieźć na ostatnim etapie tej podróży.
Droga do domu była spokojna. Nocne pustki na drogach, delikatna mgła i muzyka grająca cicho w tle. Myśli krążyły wokół minionego dnia – zamkniętego toru w Monzy, zapachu carbonary, monumentalnej katedry Duomo i tej maleńkiej filiżanki espresso, która smakowała jak kwintesencja Włoch.
Kiedy zegar wskazał 4:00 rano, przekroczyłem próg swojego domu. Rzuciłem torbę na podłogę, zdjąłem buty i opadłem na łóżko. 24 godziny pełne emocji, spontanicznych decyzji i niespodzianek.
Czy było warto? Absolutnie!
Bo przecież podróże to nie tylko odhaczanie punktów z listy, ale przede wszystkim momenty, które zostają z nami na zawsze.
Sprawdź również inne wpisy na Blogu lub Mapie Wspomnień
No Comments