katedra w Mediolanie

Doba w podróży: Mediolańska przygoda na jednym wdechu

Doba w podróży: Mediolańska przygoda na jednym wdechu

ℹ️ WAŻNE INFORMACJE

  • Czy Włochy są w Unii Europejskiej? Tak
  • Czy do Włoch można wjechać na dowód osobisty? Tak
  • Czy do Włoch można wjechać na paszport? Tak
  • Czy do Włoch można wjechać na paszport tymczasowy? Tak
  • Czy do Włoch potrzebna jest wiza? Nie
  • Jaka waluta we Włoszech? Euro
  • Ruch drogowy: Ruch prawostronny
  • Czy we Włoszech potrzebne jest międzynarodowe prawo jazdy? Nie
  • Czy drogi we Włoszech są płatne? Część autostrad jest płatnych
  • Oficjalna strona internetowa z informacjami dla turystów: https://www.italia.it/en
  • Zawsze sprawdzaj oficjalne informacji na tronie MSZ: https://www.gov.pl/web/wlochy/idp

 

Startujemy

Budzik rozdzwonił się o 4:00 rano. To ten moment, kiedy człowiek zastanawia się, czy bardziej chce wstać, czy jednak wrócić pod ciepłą kołdrę i udawać, że żadnej podróży nie było w planach. Ale ekscytacja szybko przepędziła senność. To miał być dzień pełen przygód, a perspektywa włoskiego espresso na miejscu działała lepiej niż jakakolwiek kawa z ekspresu w domu.

5:00 siedziałem już w samochodzie, gotowy na drogę do Modlina. Poranek był jeszcze ciemny, światła samochodów przecinały mgliste powietrze, a ja, z termosową kawą w ręku, wyobrażałem sobie już ciepłe słońce Bergamo. Droga minęła zaskakująco sprawnie – muzyka, kilka przemyśleń o życiu i nim się obejrzałem, na zegarze wybiła 8:00, a ja stałem przed terminalem lotniska w Modlinie.

Lot o 8:55 przebiegł bez zakłóceń. W samolocie panowała mieszanka senności i podróżniczej ekscytacji. Chwilę po starcie schowałem telefon do kieszeni, zamknąłem oczy i pozwoliłem, by monotonny szum silników wprawił mnie w stan lekkiej drzemki.

Gdy pilot ogłosił przygotowanie do lądowania, spojrzałem przez okno. W oddali widać było góry otulone delikatną mgłą, a dachy włoskich domów błyszczały w porannym słońcu. Zbliżając się do Bergamo, czułem, że ta podróż będzie wyjątkowa, choć jeszcze nie wiedziałem, jak bardzo.

10:45, z kilkuminutowym wyprzedzeniem, koła samolotu dotknęły pasa startowego. Włoska przygoda oficjalnie się rozpoczęła.

Plan doskonały… do momentu zderzenia z rzeczywistością

Po wylądowaniu w Bergamo wszystko wydawało się iść zgodnie z planem. Słońce przebijało się przez chmury, a ja z uśmiechem na twarzy i telefonem w ręku ruszyłem w stronę wypożyczalni samochodów. W końcu miałem wszystko zaplanowane – szybkie formalności, kluczyki w dłoń i prosto na włoskie drogi.

Ale życie, jak to życie, lubi płatać figle. Przy okienku wypożyczalni, po krótkiej wymianie zdań i przeglądzie dokumentów, pracownik spojrzał na mnie z wyrazem twarzy sugerującym, że za chwilę wypowie zdanie, które zmieni mój dzień.
– „Przykro mi, ale nie możemy wydać panu samochodu, ponieważ posiada pan paszport, a nie dowód osobisty.”

Próbowałem negocjować, tłumaczyć, że przecież paszport to pełnoprawny dokument podróży, ale wszystkie moje argumenty odbijały się od urzędniczej ściany. W tle słychać było rozmowy innych podróżnych, stukot klawiatury i ciche odgłosy silników na parkingu. To była scena rodem z komedii pomyłek – ja, stojący z plecakiem i szeroko otwartymi oczami, próbujący przetrawić absurd sytuacji.

Podszedłem do kolejnych stanowisk, próbując wynająć samochód w innych wypożyczalniach. Ale to był dzień przed Wielkanocą – wszystkie auta były już dawno zarezerwowane, a w wielu miejscach stały jedynie puste biurka i tabliczki „No cars available”.

W tamtej chwili musiałem podjąć szybką decyzję. Plan był martwy, a ja musiałem działać na żywioł. Zamiast samochodu wziąłem autobus do Mediolanu. Bez konkretnego planu, bez jasnej wizji co dalej – tylko ja, mój plecak i lekki, choć nieco wymuszony, optymizm. Bo przecież podróże to nie tylko realizacja planów, ale przede wszystkim umiejętność radzenia sobie, gdy wszystko idzie nie tak.

Mediolan bez planu, ale z wiatrem we włosach

Po fiasku z samochodem i spontanicznej decyzji o autobusie, dotarłem na główny dworzec w Mediolanie. Miasto powitało mnie gwarem, ruchem i niesamowitą energią. Dworzec był pełen ludzi – turyści z walizkami, mieszkańcy w pośpiechu przemykający przez perony, a gdzieś w tle melodyjny dźwięk włoskiego języka.

Rozejrzałem się i wtedy zobaczyłem je – elektryczne skutery Cooltra. Rzędy eleganckich jednośladów czekających na kogoś, kto zabierze je na przejażdżkę. W głowie zapaliła mi się żarówka. Bez większego namysłu pobrałem aplikację, zarejestrowałem się i po chwili trzymałem już kierownicę skutera w dłoniach.

Ruszyłem ulicami Mediolanu. Wiatr owiewał moją twarz, a poczucie wolności i spontaniczności osiągnęło zenit. Z każdym kolejnym zakrętem odkrywałem nowe uliczki, place i ukryte zakątki miasta. Skuter okazał się idealnym środkiem transportu – omijałem korki, przeciskałem się między samochodami i mogłem zatrzymać się niemal w dowolnym miejscu.

Pierwszy przystanek? Katedra Duomo. To serce Mediolanu i jego najbardziej rozpoznawalny symbol. Stałem przed monumentalną fasadą, pełną detali i gotyckiego przepychu. Każda iglica, każda rzeźba opowiadała swoją historię. Zrobiłem kilka zdjęć i przez chwilę po prostu chłonąłem ten widok.

Kolejny punkt na trasie – Galeria Vittorio Emanuele II. Przejazd przez tę historyczną galerię handlową na skuterze? Brzmiało jak coś niemożliwego, więc grzecznie zaparkowałem i wszedłem pieszo. Kopuła z przeszklonym dachem, bogate zdobienia i luksusowe butiki tworzyły atmosferę, której nie da się opisać słowami. Spacerując pod tym arcydziełem architektury, czułem się jak bohater starego włoskiego filmu.

Na koniec przyszła pora na włoską kawę. W małej kawiarence, z dala od turystycznego zgiełku, zamówiłem espresso. Mała filiżanka, gęsta, aromatyczna kawa i ten charakterystyczny gorzki posmak, który stawia na nogi nawet po nieprzespanej nocy. Włosi mają rację – espresso to nie napój, to rytuał.

Każdy przystanek był jak mała pocztówka z Mediolanu. Każdy zakręt skutera prowadził mnie do kolejnego małego odkrycia. Bez planu, bez presji, po prostu ja i miasto, które postanowiło pokazać mi swoje najpiękniejsze oblicze. 

Monza – szybkie marzenia i zamknięte bramy

Po kilku godzinach przemierzania Mediolanu na skuterze zauważyłem, że bateria zaczyna migotać na czerwono. Na szczęście Cooltra ma swoje punkty wymiany. Szybka zmiana skutera na nowy, z pełnym akumulatorem, i ruszyłem w stronę Monzy – słynnego miasta wyścigów, które dla fanów motoryzacji jest tym, czym Mediolan dla miłośników mody.

Droga do Monzy na skuterze była sama w sobie atrakcją. Wiatr we włosach, włoskie krajobrazy przewijające się po bokach i satysfakcja z tego, że pokonuję kilometry na własnych warunkach. Zbliżając się do toru Autodromo Nazionale di Monza, czułem ekscytację – to miejsce, gdzie historia Formuły 1 pisze się na każdym zakręcie.

Niestety, życie ponownie postanowiło przetestować moją cierpliwość. Tor był zamknięty. Okazało się, że Ferrari przeprowadzało testy swoich bolidów. Z daleka słychać było charakterystyczny ryk silników, który rozdzierał powietrze i przyprawiał o dreszcze. Stałem przy zamkniętej bramie, wsłuchując się w te dźwięki, z lekkim poczuciem niedosytu, ale też z myślą, że „może to znak, żeby wrócić tu kiedyś z lepszym planem”.

Bez zbędnych rozczarowań wróciłem do Mediolanu. Skuter bez problemu dowiózł mnie z powrotem, a ja czułem, że zasłużyłem na coś porządnego do jedzenia. Zatrzymałem się w małej trattorii i zamówiłem carbonarę. Prosta, klasyczna, ale idealnie przyrządzona – makaron al dente, aksamitny sos, chrupiące guanciale i szczypta świeżo mielonego pieprzu. To była jedna z tych chwil, gdy człowiek uświadamia sobie, że czasem szczęście kryje się w prostych rzeczach.

Po obiedzie nie spieszyłem się. Włóczyłem się po uliczkach Mediolanu, zaglądając do małych sklepików, podziwiając wystawy i obserwując mieszkańców miasta. Miasto zwolniło tempo, słońce powoli chyliło się ku zachodowi, a ja chłonąłem ten klimat każdą komórką ciała.

Wieczorem złapałem autobus na lotnisko w Bergamo. Zmęczony, ale z poczuciem dobrze przeżytego dnia, usiadłem na fotelu i spojrzałem przez okno na migające światła miasta. To był dzień pełen emocji, spontanicznych decyzji i nieoczekiwanych zwrotów akcji. I choć nie wszystko poszło zgodnie z planem, to właśnie dzięki temu ten dzień stał się tak wyjątkowy.

Powrót do domu – finał pełen zmęczenia i satysfakcji

Na lotnisku w Bergamo pojawiłem się kilka godzin przed odlotem. Loty nocne mają w sobie coś dziwnie nostalgicznego – cisza w hali odlotów, pojedynczy podróżni wpatrujący się w telefony i ten specyficzny zapach kawy, który unosi się nad każdym lotniskowym barem. Próbowałem znaleźć wygodne miejsce, żeby trochę odpocząć, ale wiadomo – krzesła na lotnisku zostały zaprojektowane chyba specjalnie po to, by nikt nie mógł się zdrzemnąć. Ale od czego jest podłoga? Ustawiłem budzik na godzinę boardingu i położyłem się pod ścianę. Po przebudzeniu zauważyłem, że tablica odlotów nieubłaganie wyświetliła komunikat: „Delayed”. Mój samolot, planowo mający wystartować o 22:25, zaliczył ponad godzinne opóźnienie.

W końcu, około północy, ruszyliśmy do samolotu. Zmęczenie dawało o sobie znać, a lot przypominał chwilę zawieszenia między snem a jawą. Gdy koła maszyny dotknęły pasa w Modlinie o 1:40, poczułem ulgę. Loty w Schengen są o tyle fajne, że po prostu wyszedłem z samolotu, przeszedłem przez terminal i wyszedłem na parking – bez żadnych zbędnych kontroli. Mój samochód stał tam, gdzie go zostawiłem – wierny towarzysz, który miał mnie dowieźć na ostatnim etapie tej podróży.

Droga do domu była spokojna. Nocne pustki na drogach, delikatna mgła i muzyka grająca cicho w tle. Myśli krążyły wokół minionego dnia – zamkniętego toru w Monzy, zapachu carbonary, monumentalnej katedry Duomo i tej maleńkiej filiżanki espresso, która smakowała jak kwintesencja Włoch.

Kiedy zegar wskazał 4:00 rano, przekroczyłem próg swojego domu. Rzuciłem torbę na podłogę, zdjąłem buty i opadłem na łóżko. 24 godziny pełne emocji, spontanicznych decyzji i niespodzianek.

Czy było warto? Absolutnie!
Bo przecież podróże to nie tylko odhaczanie punktów z listy, ale przede wszystkim momenty, które zostają z nami na zawsze.

Sprawdź również inne wpisy na Blogu lub Mapie Wspomnień

Artur Tomaszczyk
artur@tomaszczyk.org

Podróże to moja pasja i sposób na poznawanie świata z bliska – jego kultur, smaków i krajobrazów. Choć na co dzień jestem związany z branżą IT, gdzie od lat zarządzam sieciami i rozwijam projekty technologiczne, to każdą wolną chwilę poświęcam na odkrywanie nowych miejsc. Fascynują mnie lokalne zwyczaje, historie mieszkańców i detale, które tworzą niepowtarzalny klimat każdego miejsca. W moich podróżach łączę ciekawość technologiczną z zachwytem nad przyrodą i architekturą. ADHD dodaje moim wyprawom nieco chaosu, ale też masę spontaniczności i kreatywności. Dzięki temu każdy wyjazd staje się niezapomnianą przygodą, pełną nieoczekiwanych zwrotów akcji. Na blogu i Instagramie dzielę się relacjami z podróży, praktycznymi poradami i spostrzeżeniami, które – mam nadzieję – zainspirują Cię do własnych przygód. Zapraszam do wspólnego odkrywania świata – krok po kroku, historia po historii!

No Comments

Post A Comment